Zarządzanie

IKZE – ING jak działa :) Czy warto oszczędzać ? Jaka emerytura ?

Dziś krótko,

chcąc uniknąć podatku i myśląc o emeryturze zainteresowałem się indywidualnymi kontami zabezpieczenia emerytalnego.  Nie jest to wprawdzie model z UK gdzie mało, że nie płacę podatku to jeszcze państwo mi dokłada, ale zawsze coś.

Co mnie jednak skłoniło do napisania tego krótkiego wpisu to kolejny przykład bankowej zagrywki drobnym drukiem. Otóż ING zachęca klientów wysokością kapitału po 28 latach – ponad 300k – to już coś ! Ale, ale –  jak to policzyli cytuję:

„Wyliczenia dokonano w oparciu o obecnie obowiązujące stawki oprocentowania dla Indywidualnego Konta Zabezpieczenia Emerytalnego przy założeniu, że pierwsza wpłata w wysokości maksymalnej kwoty ustalonej na 2015 r. rok następuje w dniu otwarcia IKZE, a każda kolejna wpłata maksymalnej kwoty dokonywana jest w rocznicę otwarcia IKZE i jest większa od kwoty w roku poprzednim o 4,8% (przewidywany wzrost limitu wpłat na IKZE w kolejnych latach). Końcowa wartość oszczędności (kapitał + odsetki) pomniejszona jest o 10% podatek zryczałtowany. Wyliczenia ulgi podatkowej dokonano przy założeniu 32% stawki podatkowej.
Niniejsza symulacja ma charakter wyłącznie informacyjny i nie jest ofertą ani propozycją nabycia produktu w rozumieniu przepisów prawa.”

Sobaka pogrzebana leży w magicznych 4,8% dokładanych co roq. Okazuje się, że o ile w 1 roku wpłacamy marne  4750 to po 28 latach powinniśmy wpłacać co już 16 800 !!! hahaha fajnie nie ?

Realnie bez owych 4,8 % będziemy mieli zamiast 300k przy założeniu oprocentowania 1,5% 164 000zł – 10% czyli ok 148 000 zł. Nie najgorzej ? Pewnie ale nie zapominajmy o inflacji. Co roku przecież za nasze pieniądze możemy kupić mniej…

Zakładając że inflacja będzie wynosiła 3% [średnia z ostatnich 5 lat] nasz 148000 stopnieje do 64 000.

Gratuluje ING marketingu….

Projekty informatyczne, zło konieczne.

Projekty, nie tylko te informatyczne charakteryzują się jedną wspólną cechą. Często się nie udają. Niekwestionowanym liderem są tutaj projekty wdrożeniowe, gdzie na podstawie różnych danych, pełnym sukcesem poszczycić się może wąskie grono 20-30% kandydatów.   Pozostały odsetek to wdrożenia przepchnięte na siłę, wdrożenia częściowe i totalne klapy.

Obrazek

Aby nie realizować powyższego scenariusza chciałbym tutaj wspomnieć o dwu bardzo ważnych rzeczach, które pomogą zminimalizować prawdopodobieństwo porażki i zapobiec poważnym konsekwencjom.

I. Dobra analiza przed wdrożeniowa/projektowa

Bez niej mamy bardzo duże szanse, że się nam nie uda. Często takie założenie towarzyszy projektowi od początku. Podjęta decyzja może nie mieć zaplecza realizacyjnego i jest z góry skazana na porażkę.

Jeżeli jednak mamy zaplecze i dążność do sukcesu należy zacząć właśnie od analizy. Przede wszystkim zamapować żywe procesy, które będziemy odzwierciedlać w systemie IT, wykonać analizy potrzeb biznesowych i potrzeb użytkowników, przegryźć się przez SWOT, stworzyć macierze RACI, stworzyć harmonogramy, określić możliwe rozwiązania i alternatywy, milestony, skalowalność, określić budżet [+20%], zidentyfikować ryzyka, określić kryteria sukcesu, zdefiniować działania przedwdrożeniowe – działania socjologiczne i techniczno-organizacyjne, zdefiniować działania powdrożeniowe –  propozycje szkoleń, propozycje sprawdzanie skuteczności wdrożenia, serwis wdrożonych rozwiązań, określić możliwości rozwoju/rozbudowy wdrażanych rozwiązań w perspektywie kilku lat.

Analizę można oczywiście rozszerzyć o konkretne skojarzone z potrzebami miary, wskaźniki, cele.

Taka analiza to dobry punkt wyjścia. Proponuję ją wykonywać zawsze dwuetapowo. W pierwszym etapie określić ogólne założenia m.in. budżetowe, czasowe. Będzie nam to niezbędne do wyłonienia wykonawcy. Wykonawca z kolei powinien rozbudować analizę o pozostałe, szczegółowe dane.

II. Analiza ryzyka i scenariusze powrotu.

Pewnie wielu z Was widziało macierz ryzyka. Określa ona obszar w jakim ryzyka związane z projektem są dla nas akceptowalne a jakie nie. Jeżeli mamy zidentyfikowane ryzyka, często w różnych kategoriach, możemy spróbować je usystematyzować i się nimi zająć jak należy tzn. minimalizować, eliminować, koordynować ryzyka o dużym impakcie i prawdopodobieństwie [ten obszar ustalamy indywidualnie].

Niezależnie od tego czy wiemy już jak radzić sobie ze zidentyfikowanymi ryzykami jest duża szansa, że w trakcie reazlizacji projektu pojawią się ryzyka, których nie braliśmy pod uwagę np. założyliśmy jako część finansowania dochody ze sprzedaży produktu który został w trakcie projektu zakwestionowany przez uokik. Oczywiście mogło się to wpisać w uogólnione ryzyko utraty finansowania jednak mogło ono być określone jako mało prawdopodobne. Abstrahując od powodów często z nieprzewidzianych powodów i ryzyk musimy projekt zaniechać, odroczyć, przemodelować. Tutaj niezbędne stają się opracowane scenariusze powrotu. Są to scenariusze właśnie z planem awaryjnym zwykle zawierające odpowiedź na to jak przywrócić system do stanu pierwotnego [sprzed wdrożenia] Wyobraźmy sobie sytuację gdy tematem projektu jest zmiana infrastruktury. Bez scenariusza awaryjnego może się zdarzyć, że w przypadku awarii zostaniemy na lodzie, stare servery już dawno u żyda, za kable ze ścian piją już złomiarze.

Jeżeli jednak określiliśmy prawidłowo scenariusz powrotu stworzymy sobie możliwość przywrócenia funkcjonalnie starej infrastruktury [lub jej części] do działania.

Oczywiście powyższe nie jest panaceum na wszystko, a na pewno nie wyczerpuje tematu. Można by się długo rozwodzić nad zarządzaniem procesowym, dobrymi praktykami np ITIL’owymi, funkcji BRM’a ale to już zupełnie inne historie, które opowiem może innym razem.